![]() |
|
Jakoś na koniec zimy, gdy słońce nieśmiało zaglądało do okna zadzwonił telefon. Znajomy głos armatora i kapitana w jednej osobie Jacka zaproponował mi rejs houseboat-em do Poczdamu lub Berlina. Oferta zaciekawiła mnie, ale spytałam ile razy już w tamte strony pływali. Odpowiedź była, że wiele. Więc rzuciłam tak od niechcenia hasło, a może by tak AMSTERDAM? Ziarno zostało zasiane….
Po kilku tygodniach odzew, że płyniemy do tego pięknego i starego miasta właśnie Amsterdamu. Rejs około 2-ch tygodni, ale nam się nie spieszy więc ruszamy… w nieznane.
Po nocy świętojańskiej skoro świt cumy luz, silniki cała naprzód i w drogę. Pierwszy most – stary kolejowy, otwierany o konkretnych porach, w Podjuchach. Niestety pociągi lubią się spóźniać, więc trzeba było poczekać na przeprawę.
Następną ciekawostką była „wanna” w Niederfinow. Konstrukcja w przełomu XIX i XX wieku, ale cały czas na chodzie. W chwili obecnej jest budowana nowa trochę większa, ale „stara’’ jeszcze popracuje. Wpływamy do podnośni, cumujemy i windujemy się do góry 36 metrów. Wrażenie niesamowite! Płynąc dalej spotykamy kolejną atrakcję - akwedukty, ale takie wielkie, na których suną olbrzymie barki, a pod nami autostrady, linie kolejowe lub rzeki. Widok oszałamiający!
Z cumowaniem nie było problemu. Były keje darmowe, z dostępem do prądu i wody. W Brandenburgu stanęliśmy w centrum miasta, i po rejsie poszliśmy zwiedzać starówkę oraz uzupełnić zapasy niektórych artykułów.
W kolejnych dniach płynęliśmy dalej, były śluzy płytsze, głębsze, różne i w różnych ilościach. Na Mittellandkanal mijaliśmy barki z polską banderą, zagraniczne na których pracowali „nasi” marynarze, kapitanowie. Z niektórymi mieliśmy okazję porozmawiać. Wielkie wrażenie zrobił na nas Wolfsburg, miasto volkswagena. Budynki firmy starannie zbudowane, ciągnęły się parę kilometrów. Wrażenie ogromne.
Powoli zbliżaliśmy się do Hanoweru, miasta – największego portu żeglugi śródlądowej w Europie. Jak przystało na wielkość portu to i śluza była ogromna. Trzeba było poczekać na śluzowanie chyba ze dwie zmiany, gdyż statki komercyjne mają pierwszeństwo, ale udało nam się dokleić do którejś z kolei.
Wpływając do tego molocha trochę mi się nogi trzęsły ze strachu!! Wysokość w górę czy w dół , (w zależności od kierunku płynięcia) 18 metrów robi wrażenie. No i oczywiście udało się bez zbytniego stresu! Później już nie było tak straszno.
Cumowaliśmy różnie. Raz, gdy nie było miejsca zacumowaliśmy w lesie. Keja umiejscowiona w krzakach ledwo wytrzymała nasz ciężar, gdyż wiało dość mocno i łódka pracowała na cumach. Ograniczenie do 100kg na jeden metr kw. powodowało, że dwie osoby nie mogły stać w jednym miejscu!!
Następnie trzeba było znaleźć „wejście” do starego kanału, w miejscowości Haren skręciliśmy na Haren-Rutenbrock kanal, który prowadzi do Amsterdamu, m. innymi przez New Amsterdam i inne ładniutkie miejscowości.
Kanał, który nie „pracował” przez ponad 40 lat, a który przy wsparciu Unii Europejskiej został udrożniony!!! Wejście pod kątem 90 stopni, mostek nad nim wysokości 3,50m i kilka jachtów holenderskich już w środku – w śluzie. Pan operator każe nam się wcisnąć między te jednostki. Jest „małe zażenowanie i niezadowolenie” wśród załóg, ale… się udało.
Dalej pływanie wśród pól, gdzie pasą się krowy, lamy, alpaki. Obok ciągnęły się autostrady i drogi komunikacyjne, a kanał na szerokość Fanaberii!! Przy wymijaniu się jachtów były tzw. „kwadratowe oczy”. Jednostka jest długa, szeroka i wysoka, ale przez to bardzo wygodna!!
Na tym kanale pływa się w godzinach 9 – 17, z przerwą na obiad od 12 do 13. Taki krótki zasięg czasowy spowodował przedłużenie rejsu, ale nam to nie przeszkadzało.
Miasteczka i wsie, umiejscowione po obu stronach kanału, sprawiały, że co około 500 – 600 metrów jest mostek. Każdy otwierany w inny sposób, do góry, na lewy lub prawy bok. Na odcinku kilku kilometrów jeden i ten sam operator otwiera i zamyka te urządzenia, więc musi się poruszać jakimś środkiem lokomocji. Jest to oczywiście rower lub motorynka czy w ostateczności auto. Pan / Pani wita się z nami jak ze starymi znajomymi. Kilku wypowiedziało się, że pierwszy raz widzą Polską Banderę na tych wodach. Były to bardzo miłe i sympatyczne momenty.
Po zacumowaniu po godzinie 15, klar na pokładzie, kolacja, spacer i zwiedzanie okolicy. Czysta i zadbana zabudowa sprawiała, że chętnie wychodziliśmy na ląd. W każdej zatoczce, „kałuży”, czy odnodze kanału stały jakieś jachty, motorówki czy inne jednostki pływające. Najlepiej jak, gdzieś w „krzakach” wystają maszty jachtów, których w całości nie widać.
Czy wiecie, że Holandia jest krajem, gdzie na 1 mieszkańca przypada największa na świecie liczba kilometrów uregulowanej drogi wodnej w postaci kanałów i innych cieków wodnych?
Wreszcie dotarliśmy do stolicy. Chcemy zacumować w centrum miasta, ale marina o wdzięcznej nazwie SIXHAFEN wpuszcza jednostki od godziny 12. Bosman tam ma naprawdę dużo pracy, ale ma to bardzo dobrze zorganizowane. Keje są podzielone wg. wielkości jachtów. Więc jedne stoją pomiędzy igrekami, a te które weszły później blokują je stojąc dziobem do kei. Pierwszy raz takie „usprawnienia” widziałam na własne oczy!!! A już kilka lat pływam i trochę portów odwiedziłam. Stanęliśmy pod budynkiem a la „mostek kapitański”, taki duży jak nasze wieże w Gdyni. Oczywiście z możliwością zwiedzania, z czego skrzętnie skorzystaliśmy, za opłatą - niestety. Z wysokości trzydziestu kilku pięter widok na Stary Amsterdam zapiera dech w piersiach. Przez następne dni zwiedzanie pięknej stolicy, zajechanej przez rowery. Dużo młodzieży, kilka razy słychać było naszą rodzimą mowę. Na kanałach mnóstwo różnych jednostek pływających, ale zacumowanych na stałe. Są na nich bary, restauracje, domy mieszkalne.
Po pobieżnym zwiedzaniu pora na powrót do domu. Nie straszne były już śluzy, mostki, mosty na styk z dachem jachtu. „PIERWSZE KOTY ZA PŁOTY”!!!
BYŁ TO WSPANIAŁY REJS W MIŁEJ I SYMPATYCZNEJ ATMOSFERZE, na pokładzie jednostki, której nic nie brakuje. Gdzie można wspaniale odpocząć, poznać inne miejsca, zrelaksować się zostawiając problemy lądowe za burtą. Gdzie właściciele traktują gości bardzo wyjątkowo. POLECAM TĘ FORMĘ ZWIEDZANIA I POZNAWANIA NOWYCH
„NIEODKRYTYCH LĄDÓW” z Małgosią i Jackiem. Rejs w obie strony zajął nam ok. miesiąca.
Julitta